Po rosyjskiej napaści na okręty ukraińskie. Jak Zachód może obronić Ukrainę przed Rosją?
Trzeba Kremlowi dać jasny sygnał, że w razie czego Kijów dostanie z Zachodu takie samo wsparcie jak Izrael w czasie wojny Jom Kipur w 1973 r.
Konflikt na wschodzie Ukrainy zaczyna wracać na pierwsze strony gazet. Po w gruncie rzeczy bezkrwawym, choć całkowicie bezprawnym zagarnięciu Krymu przez Rosję i okresie intensywnych walk, także z udziałem wojsk rosyjskich, w rejonie Donbasu i Ługańska na wschodniej Ukrainie sytuacja zaczęła wyglądać na dość ustabilizowaną. Konflikt co prawda nie jest zamrożony, bo mimo obecności obserwatorów OBWE nadzorujących (ze słabym powodzeniem) przestrzeganie porozumień z Mińska dochodzi jednak do obustronnej wymiany ognia i dalej, choć w mniejszej skali, giną tam ludzie. Jednak mogło się wydawać, że jest to sytuacja w gruncie rzeczy dość stabilna, a więc niewymagająca uwagi. Po nasilającym się konflikcie w rejonie Morza Azowskiego widać jednak, że Rosja nie ma zamiaru traktować sytuacji jako trwałej i próbuje dokonać kolejnego zawłaszczenia, uznając Morze Azowskie za własny akwen.
Warto raz jeszcze przypomnieć, jakie było stanowisko Rosji (czytaj: Władimira Putina) wobec Ukrainy. Było ono wielokrotnie jasno formułowane i nie ma żadnych powodów, by sądzić, że uległo poważniejszej zmianie. Sprowadza się ono do tego, że państwo ukraińskie jest tworem przejściowym i na dłuższą metę nie ma ani etnicznego, ani historycznego uzasadnienia. Powinno więc ponownie znaleźć się w orbicie „rosyjskiego świata” albo jako część Rosji, albo jako twór pozostający w obszarze rosyjskiej kontroli i dominacji.
Powrót rosyjskiego imperializmu
W okresie komunizmu terminy „imperium” czy „imperialny” miały zdecydowanie pejoratywny charakter („imperialiści” to były kapitalistyczne i opresyjne kraje Zachodu). Dziś jednak Rosja wraca do tradycji mocarstwowej, a termin „imperium” zaczyna brzmieć dumnie i heroicznie. Aby jednak do tej tradycji i zajmowanej w przeszłości światowej pozycji wrócić, zasoby samej Rosji nie wystarczą. Rosja musi stworzyć własny system solarny, w którym zajmie centralną pozycję i który będzie jej naturalnym wzmocnieniem.
I Rosja takie próby podejmuje. Stworzyła Organizację Traktatu o Zbiorowym Bezpieczeństwie (CSTO) – pakt wojskowy mający być odpowiednikiem NATO, którego początkiem był zawarty w 1992 r. traktat taszkiencki – grupująca takie kraje jak Armenia, Białoruś, Kazachstan, Tadżykistan i Kirgistan. Utworzona została też jako odpowiednik Unii Europejskiej Euroazjatycka Unia Gospodarcza (Rosja, Armenia, Białoruś, Kazachstan, Kirgistan).
Obie te organizacje są jednak bardzo słabe. CSTO jest przez nierosyjskie państwa traktowana raczej jako gwarant bezpieczeństwa wobec zagrożeń ze strony bezpośrednich sąsiadów niż jako wzmacniacz polityki bezpieczeństwa Rosji, Unia Euroazjatycka w niczym nie przypomina UE, choćby ze względu na ogromną dominację pod każdym względem Rosji, co widać m.in. po tym, że handel w tym ugrupowaniu to niemal wyłącznie handel z Rosją, a nie między poszczególnymi jej członkami (np. eksport Armenii do Rosji jest ponad 15 razy większy niż do wszystkich pozostałych członków Unii razem wziętych).
Kreml bez Ukrainy ani rusz
Pod koniec XIX wieku, jeszcze za czasów Bismarcka, jeden z dyplomatów niemieckich zapytany o to, po co Niemcom potrzebna jest Austria, powiedział, że „tylko na koniu możemy się zrównać z rosyjskim gigantem, a naszym koniem może być tylko Austria”. To samo myślenie obowiązuje dziś w Rosji. Tylko Ukraina w CSTO, a przede wszystkim w Unii Euroazjatyckiej, może przekształcić te mało znaczące dziś instytucje w rzeczywisty wzmacniacz międzynarodowej pozycji Rosji, pozwalając jej aspirować do statusu równego z UE i USA.
Działania Rosji wobec Ukrainy to przede wszystkim (choć – jak widać – niewyłącznie) stosowanie w miarę „miękkich” środków zgodnie z założeniami obowiązującej w Rosji strategii wojny hybrydowej. Celem jest zarówno osłabianie u Ukraińców poczucia wartości posiadania własnego państwa, jak i osłabianie międzynarodowej pozycji oraz wiarygodności Ukrainy przez wspieranie lub wręcz rozbudzanie konfliktów z innymi krajami (np. z Polską, Węgrami, Rumunią), a także polityczne i gospodarcze destabilizowanie jej przez sankcje, izolację energetyczną i drenaż finansowy związany z kosztami konfliktu w Doniecku. Wszystkim tym działaniom Kremla przyświeca nadzieja na doprowadzenie do kolejnego „Majdanu”, obalenia proeuropejskich władz Ukrainy i jej powrotu na trajektorię prowadzącą do ponownego związania się z Moskwą.
Może się jednak okazać, że te środki nie wystarczą, i do osiągnięcia celu Moskwa uzna za celowe włączenie czynnika wojskowego. Może to być wsparcie ewentualnych sprowokowanych na Ukrainie wewnętrznych zamieszek przez wkroczenie sił separatystów i kolejnych „zielonych ludzików” na dalsze ukraińskie terytoria, jak chociażby te, które oddzielają Rosję od zagarniętego Krymu albo nawet pełnoskalowa agresja z jawnym użyciem wielkiej liczby regularnych jednostek rosyjskich.
Historia uczy, jak pomagać napadniętym
Pojawia się pytanie dotyczące tego, co w takiej sytuacji może i powinny zrobić NATO oraz UE, a także poszczególne kraje społeczności euroatlantyckiej. Odpowiedzi na to pytanie można szukać w doświadczeniach przeszłości, także z okresu II wojny światowej. Na konferencji prasowej w grudniu 1940 r. ówczesny prezydent Roosevelt powiedział, odnosząc się do prośby Wielkiej Brytanii o pomoc: „Przypuśćmy, że dom mojego sąsiada staje w ogniu, a ja mam długi ogrodniczy wąż zaledwie paręset stóp dalej. Mogę pomóc w stłumieniu ognia, jeśli pozwolę sąsiadowi wziąć ten wąż i przyłączyć do hydrantu. No więc, co mam zrobić? Nie powiem przecież: „Sąsiedzie, wąż kosztował mnie 15 dolarów, więc zapłać mi te 15 dolarów. Nie, ja nie chcę tych 15 dolarów, chcę natomiast, abyś mi ten wąż zwrócił kiedy pożar zostanie ugaszony”.
Stany Zjednoczone zdecydowały się na wsparcie wojennego wysiłku Wielkiej Brytanii, uruchamiając program znany jako Lend-Lease. W jego wyniku, jeszcze przed przystąpieniem USA do wojny, Wielka Brytania zaczęła otrzymywać wielkie ilości rozmaitego zaopatrzenia, a także sprzętu wojskowego, co walnie przyczyniło się do ostatecznego sukcesu.
Innym doświadczeniem, do którego warto nawiązać, to operacja Nickel Grass przeprowadzona przez Stany Zjednoczone po niespodziewanym wybuchu wojny arabsko-izraelskiej w październiku 1973 r., znanej jako wojna Jom Kipur. Podobnie jak w przypadku Lend-Lease i Wielkiej Brytanii chodziło tym razem o błyskawiczne uzupełnianie wojennych ubytków w wyposażeniu i uzbrojeniu armii izraelskiej. W czasie trwania operacji drogą lotniczą, a także morską, dostarczono Izraelowi w ciągu kilku tygodni niemal 60 tys. ton rozmaitego wyposażenia i uzbrojenia, a także wielką liczbę samolotów F-4 Phantom, aby zastąpić maszyny zestrzelone przez bardzo w owym czasie skuteczne rakiety SA-6 dostarczone Egiptowi przez ZSRR. Do tego należy dodać stałe przekazywanie Izraelowi danych wywiadu (przede wszystkim elektronicznego i satelitarnego), ważnych dla planowania i prowadzenia operacji wojskowych.
Czego potrzebuje ukraińska armia
Agresja Rosji na Ukrainę, jeśli nastąpi, będzie najprawdopodobniej działaniem z zaskoczenia. Armia ukraińska może dość prędko wyczerpać środki potrzebne do walki, będzie też potrzebować uzbrojenia i przynajmniej niektórych środków bojowych, którymi obecnie nie dysponuje. Jeśli armia ukraińska ma mieć szanse na skuteczne powstrzymanie agresji, pomoc musi nadejść szybko. Plany dostarczenia takiej pomocy muszą więc być stosownie wcześnie opracowane i uzgodnione. Chodzi nie tylko o sposoby i środki do przerzutu wyposażenia, ale także o to, co i w jakiej kolejności należałoby Ukrainie dostarczyć.
Sytuację komplikuje to, że w odróżnieniu od Izraela siły zbrojne Ukrainy nie mają doświadczenia w używaniu sprzętu i uzbrojenia znajdującego się na wyposażeniu wojsk NATO. Wyjątkiem zapewne będą ważne dla celów obronnych rakiety przeciwpancerne Javeline, których dostawy do Ukrainy realizują Stany Zjednoczone. Jednak niektóre kraje NATO ciągle jeszcze mają – bądź na wyposażeniu, bądź w magazynach – sprzęt poradziecki, a więc taki, z którym żołnierze ukraińscy są dobrze zaznajomieni. Szczególnie ważna może być kwestia amunicji, jako że Ukraina straciła sporą część zakładów produkujących amunicję. Fabryki te znajdują się dziś na terenach zajętych przez separatystów, a ponadto ostatnie pożary i wybuchy w magazynach pozbawiły siły zbrojne Ukrainy poważnej części zapasów.
Tak więc należałoby, po pierwsze, podjąć decyzję o udzieleniu Ukrainie pomocy na wypadek kolejnej rosyjskiej agresji. Po drugie, rozpoznać potencjalne potrzeby ukraińskiej armii i zorientować się, w jakim stopniu i z jakich źródeł można je zaspokoić. No i, po trzecie, zapowiedzieć pełną pomoc w pozyskiwaniu informacji z wszelkich źródeł, co powinno być połączone z przedyslokowaniem przynajmniej części samolotów rozpoznawczych AWACS w rejon Morza Czarnego.
Ryzyko, że Rosja zdecyduje się na poważną agresję, jest na szczęście niewielkie. Zawsze jednak może się pojawić problem złej oceny sytuacji, polityczna potrzeba wykazania się kolejnym sukcesem, pokusa skorzystania z rzeczywistego lub domniemanego osłabienia więzi sojuszniczych i międzynarodowej solidarności bądź też wykorzystania jakichś wielkich problemów, które mogą się pojawić na samej Ukrainie lub wynikających z zaangażowania się USA i głównych krajów NATO w rozwiązywanie gwałtownych kryzysów na Dalekim lub Bliskim Wschodzie czy w Afryce.
Tym ważniejsze jest więc danie jasnego sygnału, że bez względu na sytuację wsparcie Ukrainy podobne do tego, jakie USA okazały Izraelowi, jest czymś realnym. Może to być ważnym elementem powstrzymującym Rosję przed podjęciem ryzykownych i ogromnie niebezpiecznych działań.
Janusz Onyszkiewicz, były minister obrony narodowej, Przewodniczący Rady Wykonawczej Stowarzyszenia Euro-Atlantyckiego
Tekst ukazał się pierwotnie na stronie: http://wyborcza.pl/7,75968,24214195,po-rosyjskiej-napasci-na-okrety-ukrainskie-jak-zachod-moze.html
Sorry, the comment form is closed at this time.