Proces Warszawski czy Pakt Warszawski?
Konferencja dotycząca polityki bliskowschodniej (czy może lepiej używać kalki z angielskiego – środkowowschodniej), która odbyła się w Warszawie, wywołała mnóstwo polemik w Polsce. Polemik motywowanych przede wszystkim potrzebami kampanii wyborczej. Warto jednak zastanowić się, jaki będzie wpływ tego wydarzenia na możliwości działania Polski na – szeroko rozumianym – wschodzie.
Bez wątpienia, mimo, że nie wymieniony w końcowym oświadczeniu, bohaterem konferencji był Iran. Bardzo zdecydowana oświadczenia polityków amerykańskich i izraelskich tworzą kontekst, który pozwala Teheranowi formułować zarzut, iż w Warszawie była montowana koalicja antyirańska. Tymczasem, kiedy spojrzymy na listę gości, okazuje się, że nie było na niej ani jednego sąsiada Republiki Islamskiej. Turcja, Armenia, Azerbejdżan, Turkmenistan, Afganistan, Irak i Pakistan zostały w zaproszeniach pominięte.
Nie jest nawet istotne, kto (jak się wydaje Turcja i Irak) odrzucił zaproszenie a kto zaproszony nie został. Istotniejszy wydaje się fakt, że USA zapraszając do Warszawy swoich przyjaciół i sojuszników mogą doprowadzić do jeszcze silniejszej polaryzacji na obszarze Środkowego Wschodu. W tym samym czasie, gdy Mike Pence naciskał na usztywnienie sankcji wobec Iranu, w Soczi spotykali się przywódcy Iranu, Rosji i Turcji (przy okazji jeszcze Białorusi). I można sądzić, że wynikiem spotkania w Warszawie będzie jeszcze silniejszy podział na „klub przyjaciół Ameryki” i „klub przyjaciół Rosji”. Wcale nie dlatego, iż ajatollahowie czy odbudowująca osmański model polityki Turcja jakoś szczególnie kochają Rosję. Po prostu Waszyngton nie zostawia im pola wyboru, a interwencja Putina w Syrii udowodniła, że Moskwa swoich przyjaciół nie zostawia bez pomocy.
Niezwykle charakterystyczne jest, że Armenia – po ubiegłorocznej rewolucji poszukująca lepszych i głębszych relacji z Zachodem – została zmuszona do wysłania do Syrii grupy lekarzy i wojskowych zajmujących się pomocą humanitarną. Odpowiedzią był gniewny pomruk z amerykańskiego Departamentu Stanu. Azerbejdżan musiał prosić prezydenta Erdogana o tłumaczenie Putinowi, iż jego współpraca z Izraelem nie jest skierowana przeciwko Rosji a Aleksander Łukaszenka był zmuszony wychwalać w Soczi zalety znienawidzonego przez siebie konceptu białorusko-rosyjskiego państwa związkowego.
Trudno nie odnieść wrażenia, iż konferencja warszawska wpisuje się w logikę postępującej polaryzacji (obejmującej rosnący nacisk na Gruzję). Polska na powrocie twardego zimnowojennego podziału na strefy wpływów może tylko stracić. Naszym atutem wobec Środkowego Wschodu był fakt, że mieliśmy względnie dobre relacje ze wszystkimi stronami tamtejszego węzła konfliktów. W sytuacji usztywnienia się stanowisk mocarstw i utwardzania linii podziałów nasza zdolność komunikowania się ze wszystkimi może być szczególnie cenna. Nie możemy jednak zapominać, że organizując w Warszawie konferencję utrudniliśmy sobie zajmowanie pozycji mediatora. Co gorsza wbrew naszym interesom wsparliśmy umocnienie się Moskwy, jako głównego rozgrywającego i sojusznika Iranu, Armenii, Turcji… a w perspektywie osłabiamy możliwość oddziaływania łagodzącego europejskie zaangażowania Rosji, poprzez kierowanie jej aktywności ku innym obszarom zapalnym.
Nie można również zapominać, iż rosnący ciężar gatunkowy Rosji w polityce międzynarodowej może zmienić geografię polityczną wokół naszych granic. Pole manewru Białorusi drastycznie zmalało, podobnie nacisk na Ukrainę będzie rósł, tak jak będzie rosła pokusa na Zachodzie, by interesami Ukrainy handlować w zamian za „posunięcie się” Rosji w innych obszarach.
I wreszcie wielki nieobecny – Chiny. Na warszawskiej konferencji, a jeszcze wcześniej, podczas wizyt sekretarza stanu USA w Budapeszcie i Bratysławie pojawiły się zdecydowane akcenty antychińskie. Tymczasem Pekin powoli a konsekwentnie montuje antyamerykański front (bez swojego udziału). Każdy kłopot Ameryki gra na korzyść Chin. Krótko mówiąc dalekowschodnie mocarstwo prowadzi wobec USA taką politykę, jaką Polska powinna prowadzić wobec Rosji.
Konferencja w Warszawie może stanowić pozytywny sygnał poszerzenia pola zainteresowań Polski i wyglądania dalej niż najbliższe okolice. Może. Na razie jednak wygląda na to, że nie mamy pomysłu, jak politykę ponadregionalną prowadzić. I wbrew naszym interesom bierzemy udział w zaostrzaniu sporów, tam gdzie powinniśmy je łagodzić i odwrotnie – klajstrowaniu różnic, które powinny grać na naszą korzyść.
Ambasador Jerzy Marek Nowakowski
Sorry, the comment form is closed at this time.