Izolacjonizm po polsku
Komentarz Przewodniczącego Rady Wykonawczej SEA Janusza Onyszkiewicza.
Izolacjonizm po polsku
Widmo krąży po NATO. Widmo izolacjonizmu. Nie amerykańskiego, ale polskiego. No, może trochę przesadzam, bo nie jest tak, ze to spędza sen z oczu wielu „natowskim” politykom i generałom. Coś jednak jest na rzeczy, bo z ich ust dość często padają pytania jak to w końcu jest z obwieszczaną zmianą polskiej polityki bezpieczeństwa i o co w tej zmianie chodzi.
Do interwencji w Libii polskie stanowisko wobec akcji podejmowanych przez NATO było całkowicie jednoznaczne. Więcej- Polska zaangażowała się przecież w polityczne i wojskowe wsparcie działań montowanej przez USA akcji w Iraku w 2003r pomimo ze nie miała ona sankcji Sojuszu, co więcej, pomimo nacisków ze strony tak ważnych krajów jak Niemcy a przede wszystkim Francji, która to ustami swego Prezydenta zgłaszała pretensje, ze „nie siedzieliśmy cicho”. Wszystkimi naszymi zaangażowaniami potwierdzaliśmy składane w czasie zabiegów o członkostwo w NATO zapewnienia, kierowane głównie do Stanów Zjednoczonych, ale przecież nie wyłącznie, że nie jesteśmy i nie będziemy sojusznikami jedynie „na dobra pogodę”. Zwieńczeniem tej naszej polityki solidnego i przewidywalnego sojusznika było nasze zaangażowanie w Afganistanie zadeklarowane- co warto przypomnieć- na fali głębokiego poczucia solidarności z napadniętymi przez Al Kaidę Stanami Zjednoczonymi i w efekcie z przywołaniem przez NATO gwarancji bezpieczeństwa zawartymi w słynnym Artykule V Traktatu Waszyngtońskiego.
W przypadku Libii nasza reakcja na propozycję militarnego zaangażowania się NATO w wyegzekwowanie zakazu używania lotnictwa przez reżim Kadafiego była jednak całkiem odmienna. A mówiąc ściślej, odczytana została jako całkiem odmienna.
Były po temu stosunkowo niezłe powody. Po pierwsze- dość twarde zapowiedzi że nie wyślemy żołnierzy bez osłabiającego możliwy odbiór zdecydowanego stwierdzenia, że w pełni popieramy samą ideę z tym, że sami jesteśmy zbyt mocno zaangażowani gdzie indziej i że nasz udział nie jest niezbędny. No i po drugie- opatrzenie naszej decyzji niezbyt fortunnymi dywagacjami na temat hipokryzji i podwójnych standardów w reagowaniu na łamanie praw człowieka oraz znaczeniu ropy libijskiej w podjęciu decyzji o ingerencji przez naszych sojuszników.
Trudno się tej sytuacji dziwić nieskrywanemu rozczarowaniu ze strony USA ( i nie tylko). I choć nasza reakcja była bardzo podobna do niemieckiej, to jednak od nas spodziewano się zasadnie czegoś innego. To rozczarowanie było zapewne tym większe, że swój udział ( co prawda- często symboliczny- ale jednak) zadeklarowały takie kraje spoza regionu, które ponadto nie uchodzą za szczególnie wojownicze jak Szwecja, Belgia, Holandia, Norwegia, Dania, Bułgaria, Rumunia i inne.
Później, w trakcie debat o zakończeniu zaangażowania w Afganistanie, zaczęły padać z ust wysokich przedstawicieli naszych władz zapowiedzi wcześniejszego wycofania się Polski z tej misji, co na szczęście się nie zrealizowało, ale dołożyło się do wrażenia niepewności co do naszej sojuszniczej solidarności.
Wtedy, kiedy wybuchła sprawa w Mali, nasza reakcja, równie wstrzemięźliwa, była jednak znacznie lepiej przedstawiana i choć nie znaleźliśmy się w gronie takich państw jak Niemcy czy Dania lub Belgia, które zaofiarowały wsparcie logistyczne to jednak oferta wysłania naszych oficerów, choć miało to się urzeczywistnić już po zakończeniu gorącej fazy kryzysu, spowodowała że nie pojawiły się podobne jak w przypadku Libii komentarze. Nie wystarczyło to jednak do odbudowania nadszarpniętego poprzednimi naszymi zaniechaniami obrazu kraju, na który zdecydowanie można liczyć.
Problem jaki się pojawia obecnie, to powrót niepewności dotyczącej naszej sojuszniczej wiarygodności a wywoływanej rozmaitymi komentarzami znaczących osób polskiej sceny politycznej związanymi z aktualną polską polityką bezpieczeństwa. Chodzi tu o zapewnienia, ze obecna nasza polityka bezpieczeństwa będzie inna niż w niedalekiej przeszłości, kiedy to rzekomo padliśmy ofiarą zauroczenia misjami ekspedycyjnymi, które to misje były zdecydowanie niepopularne w polskim społeczeństwie (co jest prawdą) a które wiele nas kosztowały, także w bolesnych stratach ludzkich, i które nie przyniosły nam żadnych korzyści.
Otóż ta druga część oceny, dość z reszta popularnej w polskich mediach, nie jest całkiem prawdziwa. Nie chciałbym tu wchodzić głęboko w uzasadnianie tezy o pożytkach jakie wynieśliśmy i nadal wynosimy z tych misji. Wystarczy jednak, że wspomnę poza jakże politycznie istotnym budowaniem pozycji Polski jako nie tylko wiarygodnego ale także ważnego partnera, o ogromnym znaczeniu zdobytego doświadczenia w sojuszniczym współdziałaniu w warunkach bojowych, sprawdzaniu takich zdolności jak zaopatrzenie wojsk na teatrze działań wojennych czy dowodzenie większymi sojuszniczymi związkami taktycznymi, weryfikowanie i oswajanie się w praktyce z rozmaitymi procedurami obowiązującymi w NATO no i w końcu ugruntowanie bardzo dobrej opinii o naszym wojsku wśród naszych sojuszników i- co nie jest bez znaczenia- nie tylko ich.
W tym kontekście warto tez wrócić uwagę na jakże często spotykane ogromnie wąsko rozumiane pojęcie naszego interesu narodowego, co często przybiera postać stanowiska w rodzaju „nasza chata z kraja”. Otóż, trzeba jasno powiedzieć, że w obecnych czasach nasz kraj ma interesy bardzo daleko wykraczające poza granice naszego najbliższego sąsiedztwa. Skala naszych powiązań gospodarczych sprawia, że jeśli załamią się gospodarki któregoś z głównych naszych partnerów handlowych to efekt dla nas może być fatalny. W końcu nasz rozwój zależy w ogromnej mierze od eksportu a jego skala wymaga odpowiednio dobrej kondycji gospodarek naszych głównych partnerów. Jeśli więc, przykładowo, zagrożone miałyby zostać dostawy ropy naftowej z Bliskiego Wschodu, to choć naszej gospodarce takie zagrożenie w sposób doraźny i bezpośredni nie zagraża, to załamanie się gospodarek naszych partnerów w Europie Zachodniej musi być dla nas powodem ogromnej troski. Tak więc, trzeba to jasno powiedzieć, istnieje znacznie szersza niż się to z pozoru wydaje wspólnota interesów naszych i co najmniej głównych naszych partnerów w Europie i po drugiej stronie Atlantyku.
Jeśli zaś chodzi o kwestie naszego bezpieczeństwa, to sprawa ma się podobnie. Nie jest bowiem tak, że osłabienie prestiżu międzynarodowego jakiegoś głównego naszego partnera, a w szczególności USA i w związku z tym osłabienie postrzegania go jako ważnego czynnika w polityce odstraszania nie ma dla nas większego znaczenia. Jeśli więc nasi sojusznicy angażują się w jakąś akcję wojskową ( a można mieć zasadna nadzieję, ze taka akcja będzie poprzedzona poważnym namysłem i sojuszniczymi, choćby krótkimi, konsultacjami), to w najgorszym razie trzeba się trzymać lekarskiej zasady przypisywanej Hipokratesowi – po pierwsze nie szkodzić, a wrażenie dystansowania się od takiej operacji oczywiście przynosi polityczną stratę. Nie mówiąc już o niezbyt eleganckim chowaniu się za parawan rzekomych podwójnych standardów i hipokryzji naszych partnerów,
No i wreszcie, pojawia się pogląd, że powinniśmy w procesie modernizacji naszych sił zbrojnych stawiać wyłącznie na te zdolności bojowe, które są odpowiednie dla obrony naszego terytorium, a nawet, że swoje sojusznicze zobowiązania winniśmy zredukować do zdolności do obrony naszego terytorium. To, że takie zdolności trzeba rozwijać przede wszystkim nie ulega najmniejszej wątpliwości. Problem jednak w tym, ze mając jedynie takie zdolności nie tylko nie jesteśmy w stanie w znaczący sposób włączyć się w misje interwencyjne czy stabilizacyjne ale – co gorsza- nie jesteśmy w stanie wysłać znaczącego wsparcia krajowi NATO który padł ofiara agresji a który jest usytuowany dalej od naszych granic. W końcu, żeby odwołać się do niedawnej przeszłości, Bośnia czy Kosovo jest bliżej Polski niż wschodnie rejony Turcji, południe Włoch czy Hiszpanii. Żeby przywołać choćby jeszcze jeden przykład- gdyby dano posłuch postulatom budowania naszej Marynarki Wojennej jako zdolnej wyłącznie do działań na Bałtyku, nie bylibyśmy w stanie aktywnie uczestniczyć np. w zwalczaniu piractwa na Oceanie Indyjskim, co może okazać się polityczna ważną potrzebą. Nawiasem mówiąc, w te akcje angażuje się wiele krajów( ostatnio także Ukraina), które tez mogłyby powiedzie, że ten problem ich bezpośrednio nie dotyczy.
No i na koniec, nie chodzi wyłącznie o zdolności przerzutu naszych wojsk by , zgodnie z danymi nie tylko przecież nam, ale i przez nas, gwarancjami bezpieczeństwa wesprzeć napadniętego sojusznika czy tez wziąć udział w jakiejś np. misji stabilizacyjnej kiedy to często chodzi o działania nieregularne w tym o charakterze partyzanckim. Chodzi bowiem też o to, by mieć doświadczenia, nawyki, umiejętności i sprzęt do takich misji, a więc misji spoza art. V potrzebny. A to wszystko jest w dużej mierze inne niż w przypadku tradycyjnych walk w konflikcie międzypaństwowym, kiedy to najczęściej chodzi bądź o ochronę własnego bądź o odzyskanie utraconego na rzecz agresora terytorium. No i do tego dochodzą różnice czysto geograficzne stawiające inne niż u nas wymagania sprzętowe. Pozwolę sobie tytułem ilustracji przypomnieć, że wysoce cenione transportery Rosomak którymi nasze wojsko dysponowało w Afganistanie różnią się znacznie od tych, które są na wyposażeniu jednostek w kraju i które są najwłaściwsze na naszym teatrze działań. Tak więc, mówiąc krótko- do misji ekspedycyjnych trzeba nie tylko mieć zdolność do działania w oddaleniu od naszego kraju, ale być gotowym, zarówno sprzętowo jak też jeśli chodzi o procedury, wyszkolenie i dowodzenie.
Na szczęście, mimo budzących niepokój naszych partnerów deklaracji, rzeczywistość budzi nieco mniej obaw. W polskich podstawowych dokumentach politycznych jest jasne odniesienie do naszych zobowiązań sojuszniczych ale także do możliwości udziału w misjach ekspedycyjnych. Uczestniczymy w programach NATO zapewniających nam możliwości korzystania z transportu strategicznego na duże odległości, angażujemy się w ochronę przestrzeni powietrznej krajów bałtyckich, uczestniczymy w operacjach stabilizacyjnych na Bałkanach, Marynarka Wojenna będzie mieć także okręty o dużym zasięgu i możliwości długotrwałego przebywania w morzu itd. Tego rodzaju działań nie należy jednak spychać na drugi plan. Nie wolno też składać deklaracji, które mogą podważać naszą sojuszniczą wiarygodność. W przeciwnym razie także i nasi sojusznicy mogą przestać traktować swoje zobowiązania nazbyt serio i zaczną przesyłać sygnały, że „ich chata z kraja”.
Janusz Onyszkiewicz
Przewodniczący Rady Wykonawczej SEA
Sorry, the comment form is closed at this time.