Polskie dylematy bezpieczeństwa
Od początku, kiedy wchodziliśmy do Sojuszu Północnoatlantyckiego w 1999 roku, pojawiły się pewne wątpliwości. Stwierdzenie polskiego eksperta, że "chcieliśmy wejść do NATO, takiego, jakim było, a nie takiego, jakim się staje" najlepiej oddaje charakter zastrzeżeń, które w jakimś stopniu pokutują po dzień dzisiejszy. W tamtym czasie toczyła się już operacja w obronie Albańczyków z Kosowa, przeciwko Jugosławii, i dyskusja o potrzebie działań sojuszu poza jego obszarem w zasadzie była przesądzona. Co nie znaczy, że wszyscy się z tym pogodzili.
Od początku, kiedy wchodziliśmy do Sojuszu Północnoatlantyckiego w 1999 roku, pojawiły się pewne wątpliwości. Stwierdzenie polskiego eksperta, że "chcieliśmy wejść do NATO, takiego, jakim było, a nie takiego, jakim się staje" najlepiej oddaje charakter zastrzeżeń, które w jakimś stopniu pokutują po dzień dzisiejszy. W tamtym czasie toczyła się już operacja w obronie Albańczyków z Kosowa, przeciwko Jugosławii, i dyskusja o potrzebie działań sojuszu poza jego obszarem w zasadzie była przesądzona. Co nie znaczy, że wszyscy się z tym pogodzili. Tym bardziej, że natowskie działania odbywały się bez stosownego mandatu Rady Bezpieczeństwa ONZ. Tak rodził się nowy sojusz, zasadniczo odmienny od tego z czasów zimnej wojny.
Polska jest krajem położonym na rubieżach Sojuszu. Z tego względu opowiadamy się za utrzymaniem, a właściwie wzmocnieniem, podstawowego zadania kolektywnej obrony, zgodnie z Artykułem V Traktatu Waszyngtońskiego. Obawiamy się, że nadmierne zaangażowanie NATO w misjach poza jego obszarem może wpłynąć na istotne osłabienie tradycyjnej funkcji zabezpieczenia terytorium państw członkowskich. Po rosyjskiej interwencji wojskowej w Gruzji zyskaliśmy dodatkowe argumenty. W debacie publicznej pojawiły się pytania, których dawno nie słyszeliśmy. Czy NATO nas obroni? Po co nam taki sojusz, który wysyła żołnierzy do Afganistanu, a nie potrafi zdecydowanie reagować, kiedy napadają na państwo kandydujące do członkostwa? Czy naprawdę powinniśmy angażować nasze siły i środki w jakiś odległych zakątkach świata, gdzie nie mamy specjalnych interesów, co więcej kosztem myślenia o bezpieczeństwie własnym i naszych sąsiadów? Co nam zagraża? Czy ataki terrorystyczne, dlatego, że jesteśmy w koalicji antyterrorystycznej? Państwa upadłe bądź upadające, gdzieś daleko od naszych granic? Rakiety z głowicami nuklearnymi z Iranu czy Korei Północnej? Ataki cybernetyczne? A może wszelkie zagrożenia biorą się przede wszystkim z powodu naszego zaangażowania? Czy gdybyśmy nie byli nadgorliwi, to nikt nie zwróciłby na nas uwagi, nikt by nam nie groził i nie zaczepiał?
Koniec okresu zimnej wojny, to z pewnością nie był "koniec historii", a raczej jej odmrożenie. W gruncie rzeczy w czasach podziału świata na dwa bloki, a zwłaszcza od lat 70-tych minionego wieku, układ sił pomiędzy mocarstwami gwarantował swoistą stabilność i przewidywalność. Podpisywano kolejne traktaty o rozbrojeniu. Obie strony respektowały swoje wzajemne zobowiązania oraz podział na strefy wpływów. NATO w tym czasie ani razu nie podjęło interwencji. Upadek bloku komunistycznego i rozwiązanie Układu Warszawskiego zaburzył ten błogi nastrój i wywołał gwałtowną potrzebę poszukiwania "nowego porządku". Procesy globalizacyjne, związane z rozwojem nowych technologii i wymuszające pościg za konkurencyjnością, dodatkowo utrudniały znalezienie nowego ładu. Nie bez pewnych oporów najpierw NATO, a później Unia Europejska otworzyły się na państwa z byłego bloku wschodniego. Przyjmowaniu nowych członków towarzyszyły wewnętrzne turbulencje, nazywane w języku dyplomacji poszukiwaniem nowej tożsamości, nowej roli, czy nowej wizji strategicznej. Każdy etap rozszerzenia organizacji poprzedzały wysiłki jej "pogłębienia". Jak przystało na organizacje państw demokratycznych coraz bardziej ujawniały się spory wewnętrzne. Dzięki tym sporom możliwe było przystosowanie się do zmiennych warunków. Z drugiej strony osłabiał się autorytet tych instytucji w coraz bardziej zdezorientowanych społeczeństwach.
W szybko zmieniających się warunkach stworzenie nowej strategii nie jest rzeczą łatwą. Trzeba wyjść od opisu zjawisk mających wpływ na nasze bezpieczeństwo. Dawni wrogowie przeszli do lamusa historii. Czy to jednak znaczy, że nie ma powodów do obaw? W świecie niespotykanego wcześniej tempa rozpowszechniania się informacji i szerokiej swobody wyborów zachodzą coraz szybsze zmiany technologiczne, społeczne i kulturowe. Znikają znane punkty odniesienia i tracimy stały grunt pod nogami. Stare wzorce zasad postępowania i działań przestają się sprawdzać, a nowych wciąż nie widać na horyzoncie. Zalew informacji wywołuje kłopoty z orientacją, z wyborem tego, co istotne. Rośnie niepewność naszego jutra. Zmiany demograficzne i klimatyczne, kryzysy gospodarcze, wzrost zapotrzebowania na surowce nasilają rywalizację pomiędzy mocarstwami. Globalizacja sprawia, że rozmaite konflikty lokalne przenoszą się z miejsca na miejsce i wciągają resztę świata. Nie można skupić się jedynie na własnych sprawach i bolączkach. Nie da się oderwać od szerokiego kontekstu, jeśli chcemy sprostać wyzwaniom stojącym u naszych bram. Trzeba zapobiegać konfliktom daleko poza granicami, jeśli nie chcemy aby błyskawicznie przeniosły się na nasz teren. Żadne państwo narodowe nie jest i nie będzie w stanie zmierzyć się z obecnymi ryzykami w pojedynkę. Dystans geograficzny wyraźnie się skurczył, a narastające problemy stale się komplikują. Tymczasem społeczna wrażliwość i świadomość wyraźnie nie nadążają za rozwojem sytuacji. Bronimy się przed tym, co nadchodzi. Jak strusie chowamy głowę w piasek. Masowe środki przekazu dostarczają znieczulającej rozrywki. Wszystko po to, żeby nie widzieć całej złożoności naszego świata. Na dodatek brakuje odważnych przywódców i silnej woli politycznej do zdecydowanych przedsięwzięć. A kryzys przywództwa tylko potęguje ryzyko. Pojawiają się pomysły wycofania się na swoje podwórko, odgrodzenia od niebezpieczeństw, ucieczki do oazy utraconego spokoju. Wprawdzie to naturalne reakcje lękowe, lecz one niczego nie rozwiążą, a tylko pogłębią stan depresji. Tą drogą nie da się chronić naszych społeczeństw, ani stylu naszego życia. Potrzebne jest podejście pro-aktywne, zapobiegawcze i skuteczne. Trzeba zespolić siły wszystkich przyjaciół. A do tego niezbędne jest odnowienie partnerstwa transatlantyckiego opartego na wspólnych wartościach. Stany Zjednoczone razem z Europą mają do odegrania pierwszoplanową rolę w wyjściu naprzeciw wyzwaniom świata niepewności. Polska jako członek Sojuszu Północnoatlantyckiego i Unii Europejskiej aktywnie uczestniczy w tej grze.
NATO jest jedynym ogniwem instytucjonalnym łączącym Amerykę Północną z Europą i pozostaje głównym ośrodkiem odpowiedzialności za bezpieczeństwo tego obszaru. Obecnie rozpoczęły się dyskusje na temat nowej wizji sojuszu, które w ciągu roku powinny doprowadzić do sformułowania nowej Koncepcji Strategicznej. Warto przy tej okazji zastanowić się nad kilkoma kwestiami, szczególnie ważnymi dla Polski.
Po pierwsze, chodzi o znaczenie Artykułu V Traktatu Waszyngtońskiego, czyli naszych gwarancji bezpieczeństwa. Dylemat, czy zaangażowanie sojuszu w misjach poza jego obszarem szkodzi zadaniu kolektywnej obrony, wydaje się prawie rozwiązany. Jak przyznał niedawno minister Radosław Sikorski, nie ma zasadniczego "zderzenia" pomiędzy prowadzeniem misji a obroną terytorium państw członkowskich. Te dwie funkcje wzajemnie "uzupełniają się". Zdolności wojskowe nabyte w misjach są niewątpliwie przydatne w każdej sytuacji. Zwłaszcza zdolność współpracy jednostek międzynarodowych, mobilność, czy wytrzymałość w polu działań. Co więcej, polskie wojsko dzięki udziałowi w tych misjach przeszło poważną modernizację, podniosło swoją sprawność bojową i jest postrzegane jako o wiele lepiej przygotowane do wypełnienia zobowiązań wynikających z Artykułu V. Nie znaczy to, że przestaniemy zabiegać o aktualizację planów na wypadek zagrożenia bezpośredniego, ani o więcej ćwiczeń i szkoleń związanych ze zbiorową obroną, a także o rozbudowę infrastruktury natowskiej w Polsce. Ale oznacza naszą gotowość do pełnienia dalszych misji, o ile zaistnieje taka potrzeba i Rada Północnoatlantycka jednogłośnie podejmie stosowne decyzje.
Po drugie, Polska jest szczególnie zainteresowana rozwojem instytucjonalnej współpracy pomiędzy NATO i Unią Europejską. Wybór prezydenta Baracka Obamy w Stanach Zjednoczonych i decyzja prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego o pełnej integracji z NATO dają powody do optymizmu. Dotychczasowa współpraca tych instytucji z różnych przyczyn pozostawiała wiele do życzenia. W obu organizacjach z siedzibą w Brukseli mamy tych samych 21 państw. Obie prezentują podobne ambicje w polityce obronnej. Mimo to, w dotychczasowych relacjach przeważała niechęć. I tak dalej być nie może. Operacje w Kosowie i Afganistanie najlepiej pokazują potrzebę skoordynowanego i stałego współdziałania. Siłom wojskowym niezbędne okazuje się wsparcie cywilne, jeżeli celem operacji jest stabilizacja i odbudowa wyniszczonego kraju. Okazuje się, że nie tylko Unii Europejskiej potrzebne są zasoby NATO – co przewiduje porozumienie Berlin Plus z 2003 roku – lecz również NATO konieczna jest pomoc unijnych policjantów, prawników, urzędników i inżynierów. Na dłuższą metę celowe byłoby utworzenie wspólnego Centrum Zarządzania Kryzysowego, zespolenie prac planistycznych oraz dowództwa operacyjnego. Natowskie Siły Odpowiedzi mogłyby ćwiczyć z unijnymi Grupami Bojowymi. Racjonalizacji zamówień wojskowych powinna służyć ścisła współpraca NATO z Europejską Agencją Obronną. Przy dobrej woli po obu stronach pomysłów będzie więcej. Jeżeli nastąpi poważne wzajemne zbliżenie i porozumienie między NATO i Unią Europejską, wiele problemów będzie łatwiej rozwiązać; nie tylko Afganistan, czy Iran, ale również stosunki z Rosją i Chinami.
Wreszcie po trzecie, zależy nam na poszerzaniu transatlantyckiej wspólnoty. Chodzi o to, aby proces przyjmowania nowych członków do NATO – jak również Unii Europejskiej – nie został niedokończony i przerwany. Kryteria dla kandydatów są już mocno wyśrubowane i nikt nie chce ich osłabienia. Nie wolno jednak zgodzić się na nowy podział Europy pod kątem stref wpływów. Każde państwo spełniające ostre kryteria i deklarujące chęć przystąpienia do naszych demokratycznych organizacji ma do tego prawo. Naszą rolą jest wsparcie ich wysiłków, zwłaszcza kiedy znajdują się w trudnej sytuacji. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Razem z nimi powinniśmy koncentrować wysiłki na osiąganiu praktycznego postępu niezbędnych reform. Tworzyć konkretne warunki dla przyszłej, pełnej integracji. Nikogo nie trzeba przekonywać, że poszerzanie stabilnej sfery wolności i demokracji komukolwiek zagraża.
60-letnie NATO wchodzi w okres dojrzałości. W świecie niepewności dojrzałość polega na dalekowzrocznej wizji bezpieczeństwa, na skłonności i umiejętności współpracy z innymi. Nowa strategia NATO powinna przede wszystkim usunąć wszelkie braki w dostosowaniu zdolności działania do wyzwań, przed którymi stajemy. Powinna również szeroko objaśnić i przekonać społeczeństwa o pilnej potrzebie wygaszania wszelkich ognisk zapalnych, które mogą przerodzić się w pożar naszego domu. Jej fundamentem pozostanie zasada solidarności, do której Polska stale dopisuje nowe rozdziały.
Komentarz wyraża poglądy Stowarzyszenia Euro-Atlantyckiego
Sorry, the comment form is closed at this time.